Z przykrością dowiedzieliśmy się o śmierci Pana Zygmunta Słomińskiego. Pan Zygmunt był znany każdemu mieszkańcowi Starogardu, jako muzykant grający na akordeonie w słoneczne dni na starogardzkim Rynku. Był osobą bardzo pogodną i lubianą. Tacy ludzie nie zdarzają się często, są wyjątkowi i tym boleśniej odczuliśmy tę stratę.
Rodzinie i bliskim przekazujemy kondolencje i wyrazy współczucia.
Wspominając Pana Zygmunta przytaczamy jego wypowiedź z wydanego przez Urząd Miasta w roku 2011 kalendarza miejskiego:
22 kwietnia (2011 – dopisek Redakcji) mija 8 lat, jak tu gram, na starogardzkim rynku. Dlaczego to miejsce, koło mlecznego baru? Bo tu tanio i smacznie, przychodzi więc sporo ludzi, też samotni, emeryci, znajomi. Mam z kim pogadać. Kiedy robią się duże upały, wtedy siadam po drugiej stronie rynku, w cieniu. Muszę uważać, bo jestem po dwóch zawałach. Oj tak, człowiek się nie oszczędzał i teraz wychodzi wszystko. No i nałóg, kiedyś paliłem 50 papierosów dziennie, teraz 15. Już sobie bardziej z tym nie poradzę, za stary jestem, a organizm zbyt przepojony nikotyną. Poza tym moja praca – jestem z zawodu meliorantem i spory kawał życia przepracowałem w ziemi, w wodzie, a to nie najlepsze warunki pracy dla zdrowia. No i te nieprzespane noce na weselach, zabawach. Bo musisz wiedzieć, że miałem zespół muzyczny i graliśmy po różnych imprezach. Skład był dobry: saksofon, trąbka, perkusja, ja na akordeonie, gitara i zarazem wokal. Zawsze graliśmy do końca. Do rana. Zabawa musiała być na całego! Co do muzyki, to uczyłem się też gry na trąbce i na perkusji.
Drugą moją pasją jest piłka nożna. Kiedyś to było moje wszystko, grałem w trzecioligowym „Kolejarzu” w Lęborku. Tam też kończyłem szkołę. Teraz kibicuję naszej starogardzkiej drużynie. A kiedy niepogoda, wtedy oglądam telewizję. Obowiązkowo rozgrywki różnych lig piłkarskich, ale również obrady sejmowe… Dużo już człowiek przeszedł i sporo się wie – i kiedy słucham tych debat to nieraz naprawdę obraz nędzy i rozpaczy – zamiast razem ciągnąć wózek naszej kochanej ojczyzny, każdy próbuje ciągnąć w inną stronę.
Czasem też, późnym wieczorem czy nocą, zapalam sobie w kuchni światło i czytam. Trochę sobie przez to wzrok popsułem. Ale generalnie to w domu nie lubię siedzieć, a jeśli już muszę, wtedy siedzenie w domu jest dla mnie jak kara boża. Gdy tylko mogę, wychodzę na powietrze, trochę przygrać na rynku, z ludźmi porozmawiać, pośmiać się. Mam wnuki i prawnuki, ostatnio odwiedzili mnie na Wielkanoc. W Starogardzie mieszkam już ponad 30 lat. Ostatnio latka mijają szybko… Upływ czasu? Każdy ma swoją kreskę. Ile ja tu już pogrzebów oglądałem, jak często zmieniają się klepsydry, 40-latek, 50-latek, ludzie młodzi, 25-latek, wypadki… Za każdą z tych kartek kryją się osobne, prywatne, głębokie ludzkie tragedie, zagubienia. Kiedy jest tu w kościele pogrzeb, wtedy gram „Ciszę”.
Sam chcę być jak najmłodszy. To znaczy, że nie narzekam i, co najważniejsze, nie liczę lat. Biorę życie na wesoło. Choroby? A powiedz mi, kto nie choruje? Ale nie można się chorobie poddawać. Trzeba ją ścierpieć i nigdy nie użalać się nad sobą. Wiadomo, kiedy ma się tyle lat za sobą, wszystko może zawodzić, bolą mnie nogi, ręce. No ale mimo tego sięgam po mój akordeon. Wiele osób, i młodzi,
i starsi proszą często, bym zagrał to a to. Bardzo mnie cieszy i jestem wdzięczny, że ludzie mnie szanują. To też przyjemność, że lubią moją muzykę. Że lubią, kiedy gram.